Piątek, piąteczek, piątunio... Ten jest wyjątkowy - ostatni dzień mojej wolności bez dzieciaków, które jutro wrócą z zimowiska, ostatni dzień bez Pawełka, który jutro wróci z Gdańska, ostatni moment na zebranie niezamrożonych grzybów, bo w nocy ma być duży mróz i dzień, w którym do grona aktywnych zimowych grzybiarzy dołączyła Renia. Już raz była z nami na zimowym spacerze i dziwiła się ile grzybów można znaleźć o tej porze roku, później spróbowała smaku uszaków i jak tylko pojawiła się okazja do wypadu na pazerniactwo, z dziką radością przyjęła propozycję piątkowego wypadu. Liczyłam przede wszystkim na spore ilości uszaków, które rosną tej zimy rewelacyjnie, ale w efekcie poszukiwań udało nam się zaliczyć wszystkie trzy zimowe gatunki jadalne i zobaczyć sporo innych ciekawych grzybków. Zapraszam na spacerek po Lasku Wolskim.:)
Rano z nieba kapał deszcz ze śniegiem, a temperatura była na delikatnym plusie - co z chmur spadło, natychmiast topniało. Podjechałam po moją towarzyszkę i wystartowałyśmy na zimowe grzybobranie. W mieście nie było już śladu po śniegu, więc jego ilość w Lasku Wolskim była dla nas sporym zaskoczeniem. Śnieg był mokry, ale przestało padać. Ruszyłyśmy na łowy.
Starałam się jak najszybciej wypatrzeć jakieś uszaki, żeby pokazać Reni, jak wyglądają w naturze. Wcześniej widziała świeże, ale już zebrane. takie rosnące były nowością. Jak na złość, na pierwszych kilku miejscach nie było nic.
W końcu trafiłam na pierwsze uszaczki i pokazałam, jak rosną, za jakimi krzewami trzeba się rozglądać i jak zbierać takie grzyby, które ani trzonu, ani kapelusza nie mają.
Renia bardzo skrupulatnie oglądała każdy krzak czarnego bzu, który rozpoznaje bezbłędnie. Przez dłuższy czas nie mogła jednak znaleźć na nim nasłuchu, bo najzwyczajniej w świecie tam go nie było.
W oczy rzucały się za to leszczynowe kotki, które mimo środka zimy, zaczęły kwitnienie.
Oględziny kolejnych bzowych krzaków przerwały płomiennice zimowe (zimówki), które usadowiły się na pniu po ściętym drzewie. Natychmiast odwołałam Renię od bzowych krzaków i pokazałam jej kolejny zimowy gatunek, który widziała tylko na zdjęciach.
Zimóweczki, po sesji foto, trafiły do koszyka.
Tuż obok rosła sobie galaretnica.
A nieco dalej grzybóweczki.
Im dalej w las, tym więcej było śniegu. Zupełnie inny świat niż w mieście leżącym parę kilometrów dalej. Trafiałyśmy na pojedyncze uszaki nadające się do zbioru i mnóstwo maluchów. Stwierdziłam nawet, że ktoś musiał wyzbierać "moje" uszy bzowe, bo będąc tu ostatnio, zostawiłam dużo przedszkolaków, które powinny już mieć rozmiary pozyskowe, a nie było ich wcale.
Renia wypatrzyła pieniek opanowany przez rodzinę grzybówki dzwoneczkowatej. Błyszczące kapelusiki otoczone śniegiem są cudne, chociaż nie nadają się do koszyka.
W czasie naszego spaceru pogoda zmieniła się diametralnie - ciemne chmury zniknęły, a niebo opanował błękit. Zaświeciło słońce i na ziemi pokrytej śniegiem pojawiły się cienie.
Zrobiłyśmy pętlę pod Kopcem Piłsudskiego i schodziłyśmy alejką w stronę parkingu.
To tam urosło dla nas najwięcej uszaków. A my, chcąc je uratować przed zapowiadanym mrozem, wkładałyśmy je do koszyczka. Renia w końcu mogła oddać sie pazerniactwu.:)
Doszłyśmy do samochodu i przejechałyśmy w jeszcze jadno miejsce Lasku Wolskiego. Tam było sporo dużych uszaków, które zdecydowanie poprawiły kondycję koszyków.:) Renia pazerniaczyła, aż miło.
Trafiły się też kolejne gromadki zimówek, które zasiliły towarzystwo w koszykach.
Kiedy przechodziłyśmy pod zwalonym drzewem leżącym nad przedeptaną ścieżką, Renia zwróciła uwagę na wiszący na nim ręcznik, ale zupełnie nie zauwazyła grzybków zasiedlających te martwą kłodę. A było ich tam sporo - przede wszystkim wrosniaki, które przerosły nawet przez materiał ręcznika.
Były tez łyczniki późne, które wyrosły w grupach. Ich owocniki były mocno poskręcane i stosunkowo małe, jak na ten gatunek. Na ich przykładzie pokazałam Reni czym różnią się od znanych jej boczniaków.
Na tym samym pniu było mnóstwo innego grzybowego życia.
Po chwili rozdzieliłyśmy się i kiedy ja zbierałam kolejne uszaki, Renia znalazła kilka boczniaków. Natychmiast wykorzystała informacje, jakie na ich temat pozyskała przed chwilą przy łycznikach i bezbłednie zidentyfikowała trzeci gatunek zimowych jadalniaków.
Niedaleko boczniaków wokół pniaka poległ wianuszek grzybówek. Fantastycznie to wyglądało.
Równie kapitalnym widokiem były wrośniaki zasiedlające końcówkę leżącego na ziemi pniaka.
A na koniec ciekawostka, z którą się zmagam. Pierwszy raz takie cudaki znalazłam. Nie mam co do nich pewności, ale wydaje mi się, ze to najzwykejsza żagiew zimowa zaatakowana przez jakiegoś pasożytniczego grzyba. Owocniki miały zdecydowanie inny zapach niż typowe żagwie - taki chemiczny/metaliczny. Ciekawe, czy ktoś z Was spotkał takie egzemplarze. W atlasach nie udało mi się ich znaleźć.
Po lesie chodziłyśmy długo. Buty nam przemoły, a mróz zaczął ścinać rozmiękły śnieg i ziemię. Przy słonecznej pogodzie to nic dziwnego. Trochę grzybków uratowałyśmy przed tym mrozem. Wszystkimi zaopiekowała się Renia, a ja byłam zwolniona z obróbki.:)
Chętnie czytuję Pani blog. Podziwiam Pani pasje i wiedzę. Pozdrawiam.
OdpowiedzUsuńDziękuję i pozdrawiam cieplutko na poranny mróz.:)
UsuńSuper! Bardzo fajnie czyta się. Kochamy zbierać grzyby <3 Pozdrawiamy ;)
OdpowiedzUsuńDziękuję! Grzyby mają tę moc, że nie można się od nich oderwać.:) Pozdrawiam serdecznie!
Usuń