Smardzówkami i smardzami z Jaworzna zapełniliśmy dwie karty w aparatach i w pełni usatysfakcjonowani pojechaliśmy oglądać i uwieczniać grzybki w innych miejscowościach. Wiózł nas Paweł, który doskonale zna tamtejsze drogi, dróżki i bezdroża. Dzięki temu było znacznie szybciej, niż gdybym to ja powoziła, rozglądając się za właściwymi skrętami. Pierwszą miejscówką na naszej pozajaworzańskiej trasie był Sławków. To tam znajomy grzybiarz, Dominik wypatrzył stanowisko berłóweczek. Widziałam jego zdjęcia ze stadami tych malutkich grzybków i bardzo chciałam je zobaczyć w realu.
Znalazca tej miejscówki był oczywiście poinformowany, że szykujemy najazd na jego grzyby i nie miał nic przeciwko temu. Jadąc tam, zameldowaliśmy się, ze za chwilę będziemy buszować po berłóweczkowej skarpie. Paweł bez problemu znalazł miejsce - za kapliczką, tuż przy drodze. Skarpa koło domu. Mieszkańcy musieli mieć niezły ubaw, jak zobaczyli trzech oszołomów wypadających z samochodu i padajacych na kolana przed ich ogrodzeniem.:)
Na niewielkiej przestrzeni było kilkadziesiąt owocników. Tak bogatego stanowiska berłóweczkowego nigdy wcześniej nie widziałam.
Robiłam kolejne foty usiłując jak najlepiej uchwycić grzybki, co w jaskrawy słonecznym oświetleniu było sporym wyzwaniem.
To najprawdopodobniej berłóweczki zimowe, ale stuprocentowej pewności nie ma, bo oznaczenie nie zostało jeszcze potwierdzone badaniami mikroskopowymi, a tylko w ten sposób można zweryfikować poprawność oznaczenia po cechcach widocznych gołym okiem, czy też okiem w okularach.
Dominik podjechał do nas na rowerze, więc jeszcze zamieniliśmy parę zdań, wymieniliśmy uściski grzybiarskich łap i pojechaliśmy dalej.
W Dąbrowie Górniczej czekały na nas setki czareczek czarniutkich. Tę miejscówkę Paweł już odwiedził kilka dni temu i nagrał film. Później miał informację, że pojawiło się jeszcze więcej owocników.
Jadąc do Dąbrowy, zadzwoniliśmy do odkrywcy czareczkowego zagłębia z informacją, że wykorzystamy jego znalezisko do własnych celów. Zawsze, kiedy jadę na teren jakiegoś znanego mi grzybiarza, niekoniecznie w celu zapełnienia koszyka, ale również na zdjęcia, informuję go, że będę przeszukiwać jego lasy. Uważam, że tak jest elegancko, zwłaszcza, że później ktoś może rozpoznać na moich zdjęciach jakiegoś charakterystycznego grzybka ze swojego lasu i dziwić się, że tak się tajniaczę, jakbym miała jakieś niecne zamiary. ;)
Doszliśmy do leśnej drogi opanowanej przez czareczki.
I znowu trzeba było paść na kolana.
Małe, czarne miseczki były wszędzie; rosły niemal jedne na drugich.
Przy kolejnych Paweł nam uatrakcyjnił fotki polewając owocniki wodą przyniesioną z płynącej obok rzeczki. Takie mokre, z odbiciami są jeszcze atrakcyjniejsze od tych suchych.
To upiększanie rzeczywistości przypomniało mnie i Pawełkowi, jak kiedyś mieliśmy zajawkę na "kropelkowe fotki" i chodziliśmy do lasu ze spryskiwaczem, żeby robić sztuczną rosę na kwiatkach, listkach i grzybkach.
Te ostatnie czareczki sfociłam już bez wody, w drodze powrotnej do parkingu. Zeszło nam sporo czasu na zdjęciach i trzeba się było pospieszyć, bo Iwonka z dzieciakami czekali, żebyśmy wrócili i pojechali wreszcie na obiad.
A tu, jak zwykle, kiedy czasu jest niewiele, pod nogami zaplątał się jeszcze okazały jeleniak. Obfociłam go szybko, z myślą, że to najzwyklejszy jeleniak sarni, ale po obejrzeniu zdjęć już wcale pewności nie mam. Może to być inny gatunek jeleniaka, na przykład szorstki.
Wracaliśmy do samochodu wzdłuż malowniczo meandrującej rzeczki. Powiedziałam, żebyśmy sobie już darowali piestrzenice kasztanowate, które miały być ostatnim punktem programu. Nie chciałam, żeby dzieci zamęczyły ciocię Iwonkę tysiąckroć powtarzanym pytaniem, kiedy wreszcie pojedziemy do Borowej Chaty na obiad i plac zabaw. Paweł jednak chciał, żebyśmy zrealizowali plan do końca.
W związku z tym pognaliśmy z Dąbrowy Górniczej w stronę Jaworzna i wpadliśmy do lasu, w którym co rok najwcześniej pojawiają się piestrzenice kasztanowate. W tym roku tez już zostały namierzone i uwiecznione nie tylko przez Pawła.
Zanim zobaczyliśmy piestrzenicowe przedszkole, w łapy wpadła nam szyszkówka. Wyglądała i pachniała zupełnie jak świerkowa, ale w okolicy nie było ani śladu świerka... Teoretycznie powinna to być szyszkówka gorzkawa, ale zjadłam ją ze smakiem na surowo i żadnej goryczki nie wyczułam. Tylko malizną zaleciało.;)
Kawałek dalej rosły malutkie piestrzenice kasztanowate. Znowu przemieszczaliśmy się w kucki i na kolanach.
Każda piestrzenica jest inna. Nie ma możliwości trafienia dwóch tak samo zbudowanych owocników. I w tym tkwi ich urok. Bardzo lubię je oglądać w wiosennym lesie, a dzięki Pawłowi z Jaworzna miałam ku temu okazję pierwszy raz w roku 2019. Dzięki za wspaniały dzień!
Po piestrzenicach zgarnęliśmy resztę zniecierpliwionego do granic możliwości towarzystwa i pojechaliśmy do Borowej Chaty. A tam zonk - ani jednego wolnego stolika i brak perspektyw na szybkie zwolnienie jakiegoś miejsca. Dzieci były zawiedzione, bo tam, oprócz jedzenia, jest wspaniały plac zabaw, zdecydowanie ważniejszy od obiadu.:) Paweł polecił zaraz inną miejscówkę jedzeniową. Podjechaliśmy i zostaliśmy dobrze nakarmieni. Tylko dzieciaki nie były w pełni zadowolone, bo zabrakło miejsca do wspólnych szaleństw.
Te piestrzenice to te dyżurne, które pojawiają się już od miesiąca.???????
OdpowiedzUsuńTe same plus parę nówek.:)
UsuńPodziwiam was za tą pasję.Do tej pory znałam tylko tych którzy zbierali grzyby do jedzenia.A od trzech lat podziwiam wasze grzybki tylko dlatego że są piękne i ciekawe.Co ja się od was nauczyłam to w głowie się nie mieści.Bardzo żałuję że nie mogę tak polatać po lasach jak inni.no trudno nie można mieć wszystkiego.I dzięki Tobie Dorotko miałam przyjemność spróbować wiele gatunków o których nie miałam pojęcia.Od Pawła na jego kanale też duzo się uczę.Nie wierzę że umiem nazwać już wiele grzybków tych nie do zjedzenia .I podziwiam i was i grzybki.Uściski Dorotko,pozdrów chłopaków
OdpowiedzUsuńdobrze Ewuniu, że jest internet i możesz chociaż z nami wędrować po wszystkich lasach, do których udaje nam się dotrzeć. Ściskamy i pozdrawiamy serdecznie!
Usuńmoże szyszkówka teporozwierkowa
OdpowiedzUsuńMoże być, ale ona też powinna goryczką zalatywać. Chyba, ze za mało tej szyszkówki było, żeby gorycz wyczuć.;)
UsuńSuper, że ją namierzyłeś u siebie. Widać, ze dla niej to dobry rok na Twoim terenie. Na Orawie nie widziałam dziś ani jednej.:(
OdpowiedzUsuńZnajdź okazję i sprawdź. Też jestem ciekawa.:)
OdpowiedzUsuń