Kiedy poprzednio byliśmy na Orawie pod babią Górą, wszystko było zasypane bardzo grubą warstwą śniegu. Dało się przejść czy przejechać saniami tylko tymi szlakami, które zostały już przetarte. O swobodnym przemieszczaniu się po lesie można było wtedy tylko pomarzyć i czekać na nadejście wiosny. Koniec marca to doskonały termin na pierwszy grzybowy rekonesans orawski, połączony z odwiedzinami w smardzowych miejscach, podziwianiem krokusów, a czasem również pierwszymi zbiorami. Tym razem, mimo, że śniegu zostało jeszcze całkiem sporo, udało się nazbierać trochę grzybków na wiosenną zupę. Zapraszam na spacerek u stóp Babiej.
Śniegu, jak widzicie nie brakuje. A to przecież podnóża góry. Miejscami spokojnie można się wpakować powyżej kolan. A z takiej śnieżnej pułapki wcale nie jest łatwo się wydostać, bo wierzchnia warstwa jest zlodowaciała i "wpadnięta" noga potrafi się nieźle zaklinować, jak w zasychającym gipsie.
Najlepiej miały dzieciaki, bo z ich wagą piórkową mogły swobodnie chodzić, biegać, a nawet skakać po tym zmrożonyym na powierzchni śniegu i nie zapadały się nic, a nic. Zdecydowanie gorzej było z moją wagą, która miejscami utrzymywała się na powierzchni, ale jak natrafiła na bardziej podtopiony fragment, zapadała się dogłębnie. Pawełek wolał w ogóle nie ryzykować i na teren pokryty śniegiem nawet nie wstępował.
Takie warunki pogodowe zupełnie nie wadzą niektórym grzybkom. Takimi prekursorkami potrafiącymi pokonać śnieżną pokrywę są maleńkie szyszkówki świerkowe. Wydaje się, ze są bardzo delikatne, ale tak naprawdę mają moc.
Niektóre rosły tuż obok ściółki pokrytej jeszcze śniegiem, inne w środku białej powierzchni, w wykutej kapelutkiem dziurce.
Oczywiście znacznie więcej owocników wyskoczyło w miejscach, w których śnieg dopiero co stopniał. Tam rosły już w gromadkach, nie pojedynczo.
Bardzo lubię te pierwsze wiosenne jadalniaki kapeluszowe. Co rok rozczulają mnie, pojawiając się zaraz jak tylko śnieg ustępuje nadchodzącej wiośnie. Poza tym mają wspaniały, grzybowy aromat i nawet ich garstka nadaje potrawie niepowtarzalny smak. Tylko trzeba się sporo napracować, żeby garstkę lub dwie uzbierać.
Najwięcej było maluszków wielkości dwóch - trzech milimetrów. Na zdjęciu wyglądają na nieco większe, ale w realu nadawały się tylko do obejrzenia i obfocenia. Takich maleństw nie ruszaliśmy, ale te większe zaczęłam skubać i wkładać do koszyka.
Krzyś, jako jedyny z mojej Menażerii zaangażował się całym sobą w poszukiwania szyszkówek i zbiory. Co prawda niektóre grzybki łamały mu się w rączkach na pół, ale nie zrażał się tym i wytrwale towarzyszył mi w zbieraniu.
Michałek, jak zwykle, zajęty był Michałkiem i przemyśleniami. Ale nie myślcie, że szyszkówki były mu obojętne. Pamięta ich smak i wie, że go lubi. Co jakiś czas przerywał swoją zadumę i zaglądał do koszyka, pytając jak tam zbiory. Upewniał się, że wystarczy na jego ulubioną zupkę.
Zapewniłam go, ze na pewno się uzbiera tyle, żeby zupę ugotować. Przecież zawsze można zastosować inne proporcje składników i dorzucić parę grzybków, jeśli nie ma ich więcej. Kiedy zobaczył, że dno malutkiego koszyczka przykryło się małymi kapelusikami, stracił zainteresowanie szyszkówkami, bo najwidoczniej jego mózgownica przetworzyła dane, oszacowała orientacyjną ilość grzybków i uspokoiła podniebienie lepiej niż ja z moimi zapewnieniami.
Pawełek udawał, że w ogóle szyszkówek nie widzi. Małe grzybki zdecydowanie nie należą do jego ulubionych, a na tej liście maluchów prym wiodą właśnie szyszkówki i pieprzniki trąbkowe. Te gatunki Pawełek zbiera tylko za karę.;) Dla niego muszą być konkretne grzyby - najlepiej wyrośnięte borowiki, których pięć sztuk potrafi napełnić koszyk.
Każdy zbieracz szyszkówek świerkowych ma własną metodę pozysku. Najszybciej jest oczywiście wyrywać całe owocniki z trzonami i pakować je do koszyka, ale później jest z takim zbiorem masę roboty, bo trzony są twarde i do jedzenia nadają się tylko kapelutki. Trzeba więc w domu brać każdą szyszkówkę ponownie do rąk i oddzielać kapelusz od trzonu.
Niektórzy ścinają grzybki nożyczkami. I ta metoda sprawdza się świetnie, jeżeli odcinamy owocniki w połowie wysokości trzonów. Ale wtedy, podobnie jak przy wyrywaniu całych grzybków, trzeba po powrocie z lasu usunąć te połowy trzonów, które zostały przy kapelusikach.
Ja nie lubię obrabiać zbioru przyniesionego z lasu dłużej niż ustawa przewiduje, więc zbieram od razu same kapelutki, obcinając je paznokciem. W ten sposób mam od razu grzybki przygotowane do dalszej obróbki. Takie szyszkówki wystarczy później tylko przepłukać na sitku pod bieżącą wodą i do gara z nimi!
Trzony szyszkówek są twarde i łatwo jest je przeciąć pazurkiem. Ja, przez lata ćwiczeń nabrałam wprawy i takie ciachanie szyszkówek idzie mi całkiem sprawnie. Próbowałam tej metody nauczyć Krzysia, ale jemu znacznie trudniej jest zbierać w ten sposób, bo pazurki ma krótsze i miększe niż moje.
W miejscach, gdzie szyszkówek akurat nie było, Krzychu oddawał się szaleństwu na śniegu. Mam nadzieję, że to już ostatnia w tym roku zabawa na tym białym. Niech sobie śnieg odejdzie w zapomnienie aż do następnej zimy.
Wszystko pięknie, ładnie, w koszyczku przybywało szyszkówek, ale przy którejś kępce trafiły się w ich sąsiedztwie grzybówki wiosenne, które do koszyka trafić nie powinny. Ten gatunek uwielbia towarzystwo jadalnych szyszkówek i kiedy zbiera się te małe kapelutki, nie patrząc zbyt uważnie, można ciachnąć wraz z nimi grzybówkę. Podczas niedzielnego pozysku sama się przekonałam, że trzeba się skupić na tym, co się robi, ale o tym za chwilę.
Na szyszkówki już się napatrzyliście na wcześniejszych zdjęciach, a tu mamy grzybówki wiosenne. Czym się różnią? Przede wszystkim mają kolor bardziej stalowy niż brązowy na kapeluszach. Taką samą kolorystykę mają na trzonach, podczas, gdy szyszkówki mają trzonki koloru żółtawo - miodowego.
Na dole trzonów grzybówek doskonale widać strzępki grzybni, czego nie zobaczymy u szyszkówek.
Inny jest też kształt kapelusików oraz konsystencja, zwłaszcza trzonów, które są bardziej mięsiste i znacznie trudniej przeciąć je paznokciem niż trzony szyszkówek. I jeszcze zapach. W odróżnieniu od przyjemnego aromatu szyszkówek, grzybówki wiosenne śmierdzą chlorem. Zapach jest na tyle intensywny, że każdy go bez trudu wyczuje.
Mnie też się udało zebrać jedną grzybówkę. Krzysiowi pokazałam różnice między gatunkami i nakazałam uważnie patrzeć, co zbiera, a sama zaliczyłam wtopę, na szczęście od razu wyłapaną. Obcinałam kapelusiki szyszkówkowe i zamiast patrzeć sobie na ręce, rozglądałam się za kolejnymi gromadkami nadającymi się do pozysku. W pewnym momencie poczułam, że kolejny grzybek nie urwał się tak, jak powinien i popatrzyłam na rękę. Wśród kilku szyszkówek leżała sobie spokojnie grzybówka. Zanim ją wyrzuciłam, zrobiłam zdjęcie upamiętniające jej zebranie. Ja zbierałam szyszkówki nie pierwszy raz w życiu i mam trochę doświadczenia zarówno z nimi jak i z grzybówkami wiosennymi, więc wyłapałam od razu swoją pomyłkę. Ale jeżeli ktoś z Was będzie zbierał ten gatunek po raz pierwszy czy drugi, patrzcie, co kosicie.
Zrobiłam parę fotek porównawczych szyszkówki świerkowej i grzybówki wiosennej. Może komuś to ułatwi życie.:) Powyżej - po lewej grzybówka, po prawej szyszkówka.
A na tych dwóch fotkach po prawej grzybówka, a szyszkówka po lewej.
Na koniec jeszcze parę zdjęć ze Stańcowej - leśniczówki pod Babią, skąd startuje się na szlak lub na grzybobranie. Sporo czasu jeszcze minie zanim cały ten śnieg spłynie.
W niedzielę była piękna wiosenna pogoda, więc śnieg topił się i tworzył strumyki spływające w dół. Woda zalała przydrożne rowy, w których zaczęły już kwitnąć lepiężniki.
O ile szyszkówki świerkowe i grzybówki wiosenne o tej porze pod Babią nie są niczym niezwykłym, to sporym zaskoczeniem były maślanki wiązkowe, które też dały radę i wyrosły spod śniegu.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz