Dzieci mają się teraz nauczać w domu, ale takie nauczanie jest strasznie nudne. Komu by się chciało siedzieć przy biurku i przepisywać do zeszytu te wszystkie mądrości, które powinny się znaleźć w nim i w głowach. Wyjścia jednak nie mamy i na bieżąco musimy zadania szkolne wykonywać. Ale oprócz tego wykorzystujemy każdą okazję, żeby coś nowego zobaczyć, czegoś się dowiedzieć i zapamiętać na długo albo nawet na zawsze. Podczas naszych spacerów Michał i Krzyś nabywają głównie wiedzę przyrodniczą, ze szczególnym naciskiem na aspekt mykologiczny. Nie brakuje jednak i innych ciekawych wiadomości podczas wypraw. Na przykład podczas wyjazdu niedzielnego, oprócz lasu z jego dobrościami, łyknęliśmy też trochę wiedzy historycznej.
Chłopcy uwielbiają wujka Pawła i zawsze chętnie idą za nim w las, bo wiedzą, że coś ciekawego im pokaże i opowie. A poza tym umie doskonale słuchać tego, co Michaś ma do powiedzenia. A wszyscy, którzy go znają, wiedzą, ze do powiedzenia ma dużo, a właściwie bardzo dużo.:)
Na początek przeprowadziliśmy chłopakom test z rozpoznawania drzew, co wcale takie proste nie jest, zwłaszcza kiedy te drzewa są całkowicie bezlistne. Ja rozpoznaję podstawowe, najczęściej występujące gatunki. Patrzę wtedy na ogólny pokrój drzewa, korę oraz opadłe liście leżące na ściółce.
Chłopakom najmniej trudności sprawiła brzoza. A zaraz po niej topola. Z innymi drzewami był większy problem.
Znacznie łatwiejsze do rozpoznania i nazwania były kwitnące wiosenne kwiatki.
Z przylaszczkami i wawrzynkiem wilczymłykiem poszło gładziutko, bo już wcześniej była powtórka z nich.:)
Kawałek dalej okazało się, ze ubiegłoroczne trzciny są bezcenne. Przede wszystkim zachwyciły kolorystyką i puchową delikatnością podświetloną promieniami słońca.
Chłopcy zwrócili uwagę na inny wymiar ich wartości i zaczęli pozysk, a następnie walkę na trzcinowe kopie z zastosowaniem wszelkich zasad rycerskich turniejów.
Krzychu mógłby tak walczyć do upadłego, ale jego przeciwnik wolał oddać się naukowym obserwacjom spadających z trzcin spadochronów. Tym samym przestał być dobrym przeciwnikiem, bo cóż to za wróg, który ogląda fruwające dmuchawce zamiast walczyć.
Najwięcej oczywiście było wf-u. To ulubiony przedmiot Krzysia. Mógłby go odrabiać i nadrabiać od świtu do wieczora, a po wyspaniu się zacząć nadrabianie od nowa.
Podstawą był oczywiście spacer, ale wzbogacaliśmy go o rozmaite elementy dodatkowe z wykorzystaniem możliwości stworzonych przez aktualnie przemierzany teren.
Na przykład taka rura pod mostkiem jest doskonałą przeszkodą terenową, której pokonanie moze sprawiać wiele radości.
Podczas spaceru była też możliwość przypomnienia sobie co to są porosty. Co prawda aktualnie ani Michał na biologii, ani Krzyś na przyrodzie nie ma akurat tego działu, ale na pewno przyda im się na przyszłość.
Spotkaliśmy tez niezwykle ciekawą biedronkę, która wyglądała tak, jakby pod skrzydełkami miała schowane krople wody. Pierwszy raz coś takiego widzieliśmy.
Dotarliśmy również nad rzekę Przemszę.
Tutaj odbyła się terenowa lekcja historii.
To tu, w miejscu wytyczonym przez trzy rzeki - Białą Przemszę, Czarną Przemszę i Przemszę, znajduje się Trójkąt Trzech Cesarzy. Krzyś właśie był po lekcji o rozbiorach (odbytej w domu), więc temat był mu biski. Prawdę mówiąc, ja też nigdy wcześniej w tym miejscu nie byłam.
Tu, w 1873 roku cesarz Austrii Franciszek Józef I, car Rosji Aleksander II
oraz cesarz Niemiec Wilhelm II utworzyli Związek Trzech Cesarzy. W tym miejscu, w latach 1846-1915 łączyły się granice trzech zaborów.
Patrzyliśmy na to miejsce z drugiego brzegu, z ziem byłego zaboru rosyjskiego. Aby dostać się na Trójkąt Trzech Cesarzy, musielibyśmy nadłożyć sporo drogim, a na to nie mieliśmy już czasu.
Popatrzyliśmy sobie zatem z pomostu, wspominając historyczne dzieje tego miejsca.
Historyczną wartość mają także znajdujące się obok mosty pamiętające czasy cesarstwa.
Są nieużywane od dawna i zdezelowane. Bardzo, ale to bardzo kusiły Michałka i Krzysia, żeby na nie weszli. Chcąc tego uniknąć, w tempie przyspieszonym opuściliśmy to miejsce.:)
To już koniec tego wspaniałego dnia w Jaworznie i okolicach. Z powodu wirusa w koronie i wywołanego przez niego zamieszania, nie zobaczyliśmy się z dziewczynami Pawła ani nie poszliśmy na obiad do Borowej Chaty. Dzięki Paweł za kolejny super dzień na Twoich włościach.
Powtórzymy to wkrótce. Może już zaraza pójdzie sobie precz.:)
OdpowiedzUsuń