czwartek, 7 stycznia 2021

Pierwsza czarka 2021 i królewski spacer


     Świąteczny dzień był kolejną okazją do dłuższego wypadu spacerowego. Tym razem obraliśmy kierunek na północ Krakowa - do lasu w pobliżu Skały. Pawełek wymigał się od wędrowania naglącą potrzebą spędzenia tego dnia na warsztacie, więc pojechaliśmy na wycieczkę w trójkę.

     W Krakowie poranek był bardzo przyjemny i spoza chmur wychodziło na dłuższe chwile słoneczko. Byłam pewna, że za miastem będzie jeszcze piękniej, z błękitnym niebem i pełnym słoneczkiem na nim. Tymczasem na obwodnicy Skały wpadliśmy w taką mgłę, że trzeba było znacząco zredukować prędkość, żeby zauważać cokolwiek na drodze. W lesie było nieco jaśniej, ale też wszystko spowijała mgła.

     I w takich okolicznościach ruszyliśmy w las. Całkiem niedaleko parkingu w rowie błysnęło mi coś na czerwono i zatrzymało w pół kroku. To była pierwsza tegoroczna czarka! Znalezisko o tyle cenne, że w tym lesie nigdy na takowe się nie udało trafić, mimo że za tym gatunkiem się rozglądałam, bo typowych miejscówek nie brakuje. Oczywiście momentalnie wylądowałam w rowie, żeby znalezisko uwiecznić i przeszukać ściółkę w pobliżu, celem sprawdzenia czy jest samotnicą, czy też ma może jakieś towarzyszki. Zdjęcia zrobiła, żadnej innej czarki nie zlokalizowałam, a Michałek i Krzyś zdążyli się w tym czasie oddalić na tyle, ze nie widać ich było na horyzoncie leśnej drogi.
    Zupełnie się tym nie przejęłam, bo chłopaki las znają i spokojnie mogliby po nim odbyć samodzielną wędrówkę. Poza tym byłam pewna, że zaczekają na rozstaju dróg, żeby uzgodnić którędy będziemy dalej iść. Szłam więc spokojnie chłonąc obrazy lasu, w którym słońce usiłowało rozproszyć mgłę.
    Widać było jak punktowo promieniom udaje się przedrzeć przez zasłonę mgły, a w innych miejscach zupełnie nie docierało do wnętrza lasu.
     Minęłam jeden z moich ulubionych fragmentów lasu, w którym dominują stare jodły, a naprzeciw mnie wybiegli Miś i Krzyś, którzy już doszli do rozwidlenia dróg i nie mogąc się doczekać aż do nich doczłapię, zawrócili w moją stronę.
     Przy krzyżówce duktów leśnych pojawiło się osiedle kolorowych domków. Można je było spokojnie obejrzeć od zewnątrz, bo mieszkanki zapadły w zimowy sen i nie uwijały się w pobliżu. Ciekawe czy te ule zostaną tutaj na cały rok, czy tylko na zimowanie zostały wystawione do lasu. Trzeba to będzie obadać.
    Zatrzymaliśmy się przy ulach na chwilę, wiec była okazja do zerknięcia na pniaki i gałązki, których nie brakowało w pobliżu. Od razu udało się zlokalizować kilka gatunków. Na pniakach po wyciętych drzewach najliczniej rosły zawsze piękne wrośniaki różnobarwne i rogate próchnilce gałęziste.
    Na gałązkach natomiast zadomowiły się licznie kisielnice kędzierzawe.
    Nawet ściółkowe grzybki były. Całkiem dobrze zachowały się monetnice maślane. Jeżeli ktoś jest bardzo spragniony grzybowej świeżyzny, a nie może trafić na gatunki zimowe, to spokojnie mogę polecić monetnicę maślaną. Usmażona na masełku jest dość smacznym grzybkiem.
     Przy ulach skręciliśmy w prawo. Tylko raz, w ubiegłym roku na wiosnę, szliśmy tą trasą. Chciałam ją obadać teraz dokładniej pod kątem możliwości zatoczenia koła po obrzeżach lasu i powrotu inną drogą; tą, która na skrzyżowaniu prowadziła na wprost.
     Powoli, powolutku mgła ustępowała słońcu i przez chwilę nawet pojawiło się całkiem niebieskie niebo! Na sporym odcinku, wzdłuż drogi, rosną tam liczne żarnowce. Jakoś zawsze zwracałam na nie uwagę wyłącznie w czasie kwitnienia, a one wyglądają kapitalnie również teraz - gałązki są zielone, a na niektórych w dalszym ciągu utrzymują się listki.
     Coraz piękniejsza aura i ruch na świeżym powietrzu doprowadziły do eksplozji energetycznej - Michałek i Krzyś zaczęli ze sobą walczyć. W takich chwilach zawsze przypominają mi się obrazki ze świata zwierząt - albo młode wilczki trenujące swoje umiejętności bojowe, albo koguciki skaczące sobie do oczu.
     Krzychu jest bardzo zwinny i często potrafi się wywinąć z braterskiego uścisku,
ale Michał ma przewagę masy
i czasem Krzyś kończy starcie w rowie.
     Kiedy tylko się z tego rowu wygrzebie, momentalnie zaczepia Michała i prowokuje go kolejnego starcia. Oni potrafią tak naprawdę długo skakać sobie do oczu. Problem pojawia się wtedy, kiedy jeden chce już skończyć zabawę, a drugi jeszcze nie.


     Zazwyczaj jednak zgodnie dochodzą do wniosku, że to już koniec walk i zaczynają prowadzić dyskusje w pełnej zgodzie.
     Doszliśmy do skraju lasu. Jakoś więcej grzybów tam było niż po drodze. Niektóre drzewa szczelnie pokryły się grzybowymi kożuszkami, a jedno nawet rękawiczkę założyło. Tylko śniegu brakowało w tej scenerii.
     Na skarpie opadającej w dół po lewej stronie drogi rosły stare krzaki dzikiego bzu. Wyglądały na tyle zachęcająco, że musiałam je obejrzeć z bliska.
Oględziny wypadły nad wyraz pomyślnie.:)
     Na krzakach było sporo młodziutkich, jędrnych uszaczków. Trzeba było wyjąc z plecaka anużkę i zacząć zbiory.
Do pozysku w najbardziej stromym miejscu wykorzystałam chłopaków. Nawet Michałek dał się namówić na zbieranie wsadu do swojej potrawki.:)
Całkiem sporo nam się tych uszaków udało nakosić. Tu są już rozmrożone i czekają na dalszą obróbkę.

     Z tego końca lasu odbiliśmy w jedną ze ścieżek, która według moich wyliczeń, powinna nas wyprowadzić na skraj lasu w innym puncie, z którego moglibyśmy wrócić na parking inną trasą. Zgodnie z przewidywaniami, droga doprowadziła nas do skraju lasu, ale w miejscu całkiem niespodziewanym. Nawet cywilizacja tam była - jakieś domy i przystanek autobusowy. Przeszliśmy kawałek asfaltową drogą, obszczekały nas psy, a Krzyś powtórzył po raz dwudziesty pytanie: "Po co my tu idziemy?" Byłam przekonana, ze kierunek jest słuszny, ale wątpliwości chłopaków, którzy już byli głodni i chcieli wracać, sprawiły, że zarządziłam powrót trasą, którą tu przyszliśmy. 

    Jak się okazało w domu, po zrzuceniu trasy z Krzysiowego zegarka i nałożeniu jej na mapę, wystarczyło, żebyśmy przeszli drogą jeszcze 200-300 metrów i bylibyśmy w miejscu, do którego planowałam dojść. :)

     Tymczasem pogoda nam się zrobiła pochmurna i ponura. Co prawda mgła znikła, ale wraz z nią znikło również słońce i błękitne niebo. Wracaliśmy szybkim krokiem do samochodu. Od czasu do czasu łapałam jeszcze jakiegoś grzybka na kartę. Tak trafiła do kolekcji fałdówka kędzierzawa,
śpiący wrośniak garbaty
i purchawka, którą Michał wypurchał w trakcie focenia.

     Na koniec, zamiast śniegu, całkiem wiosenny pączuś.:)




2 komentarze:

  1. Tak mi sie chce do lasu.Aaa.Taki kawał lasów przeszliście i nie było płomiennicy? Czy ona nie rosnie w tych lasach. Tak mi serce wali jak oglądam niesamowite zbiory zimowki.W tym roku szczegolnie jej dużo. Losie o losie daj mi wycieczkę do lasu.A jak jest w górach,jest śnieg pod Babią? POZDRAWIAM.ZYCZE ŚNIEGU I SŁONECZKA

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. U nas w tym roku nie ma jakoś dużo płomiennicy. W innych rejonach za to nadrabia, co widać w relacjach. Zresztą innych zimowych też u nas jakoś za wiele nie rośnie w tym sezonie zimowym. Pod Babią jest biało i ma jeszcze padać. Chłopakom bardzo chce się śniegu i towarzystwa innych dzieci. Mam nadzieję, że ten tydzień pod Babią spełni ich marzenia o zimie i kolegach.:) Ja już zrobiłam wszystko, co było można w obecnych warunkach, żeby byli zadowoleni, a teraz to już tylko aura musi nam sprzyjać. Ewciu, trzymam mocno kciuki za Twoją wycieczkę do lasu. Oby Ci się udało ją zrealizować! Uściski i serdeczności ślę do Was!

      Usuń