Mniej więcej od połowy marca, jak co roku, regularnie kontrolowałam smardzówkowe miejscówki znajdujące się w Krakowie i jego okolicach. Czasem zdarzało się, że pierwsze egzemplarze tych najwcześniej pojawiających się smardzowatych, wyskakiwały już przed pierwszym dniem wiosny, a czasem bywało i tak, ze dopiero pod koniec pierwszej dekady kwietnia znajdowałam pierwsze. Oczywiście mowa tu o owocnikach już dobrze wykształconych i mających wielkość co najmniej dwóch centymetrów. Mniejszych nie szukam, bo zawsze mam obawę, że przy rozgarnianiu ściółki więcej grzybów zniszczę niż znajdę. Dlatego czekam spokojnie aż same ujawnią swoją obecność. Obecny rok na tle kilkuletnich obserwacji, wypada średnio - na trzy regularnie kontrolowane miejscówki, grzybki pojawiły się na razie tylko w jednej. Pierwsze sztuki (doliczyłam do 43) zostały znalezione i obfotografowane drugiego kwietnia. Na grzyby w pozostałych miejscach nadal czekam.
Jak wygląda miejscówka, w której pojawiły się tegoroczne smardzówki? To taki niewielki lasek na mocno podmokłym terenie. Miejscami tworzą się nawet bajorka wypełnione wodą i rosną trzciny. Taki klimat kochają dziki, które bytują w tym miejscu od zawsze i czasem potrafią nieźle zdewastować punkty, w których rosną interesujące nas grzybki. Smardzówki jakoś specjalnie nie przejmują się tym, że dziki rozkopują ściółkę w miejscach, gdzie jest ich grzybnia i rosną co rok.
Pierwszą tegoroczną smardzówkę zobaczyłam dokładnie w tym miejscu, w którym pokazała się pierwsza ubiegłoroczna. Kiedy przykucnęłam przy niej, od razu w oczy rzuciły mi się kolejne trzy. Podobnie było w kolejnych punktach, w których zazwyczaj rosły. Co rok pojawiają się w tych samych miejscach.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz