Z kieratu codziennych, wakacyjnych zajęć wyrwaliśmy się w niedzielę na Święto Borówki, organizowane corocznie na terenie skansenu w Zubrzycy Górnej. Po Pastyrskim Świncie na Lipnicy, hej, jest to druga orawska impreza, na której trzeba być obecnym.
W Borówkowym Święcie najbardziej podoba mi się brak wszelkiego kolorowego badziewia z Chin, które zdominowało tego typu imprezy. W Parku Etnograficznym są za to stare chałupy, stroje orawskie, sprzęty sprzed lat i pokazy ich użytkowania. Zobaczcie zresztą sami.
Tuż po opuszczeniu Doblowozu dzieci wypatrzyły plac zabaw - mają niezwykłą właściwość dostrzeżenia interesujących ich elementów krajobrazu wśród tysiąca innych atrakcji.:) Zaczęliśmy zatem od krótkiej zabawy na drewnianym torze przeszkód, który udało się opuścić tylko dzięki obietnicy, że wrócimy tam jeszcze po zaliczeniu innych punktów programu.
W chałupie najbliższej wspomnianego placu zabaw odbywało się przygotowanie kapusty do kiszenia. Michałek niemal w biegu zdjął buty i jednym skokiem znalazł się w beczce, w której ochoczo rozpoczął deptanie poszatkowanej kapuchy.
Kiedy w pobliżu jeden z zespołów ludowych, szykujących się do występu, zaczął śpiewać skoczną piosenkę, Michaś puścił się w tany z panią nadzorującą kiszenie kapusty. Do opuszczenia beczki zmobilizowały go dopiero nieśmiałe prośby Krzysia, że też chciałby pójść w ślady starszego brata.
Krzychu zajął miejsce w beczce, a Michałek zabrał się za przygotowanie kolejnej porcji kapuchy - zasiadł fachowo do szatkownicy i włączył tłoki swoich ramion, zamieniając się w maszynę parową. Szkoda, ze w domu nie podchodzi z takim entuzjazmem do niektórych czynności, w których mógłby mi pomóc...
Nie samą jednak kapustą żyje człowiek, więc po poszatkowaniu przydzielonej porcji, Michałek zabrał się za mielenie zboża w żarnach. Ta robota też mu bardzo spasowała, mimo, że bardziej skupiał się na mechanizmie urządzenia niż efektach jego działania. Krzyś po chwili dołączył do brata i razem zamienili się w napędzarkę do kamiennego koła.
Po zmieleniu pszenicy przyszła pora na produkcję kaszy jęczmiennej, a następnie pranie w dziewiętnastowiecznej pralce automatycznej.
Kolejne zajęcie - grabienie i układanie siana na ostrewkach Michałkowi zupełnie nie przypadło do gustu i tylko przyglądał się Krzysiowi walczącemu z grabiową bronią w rycerskich rękach. Tak mu się to zajęcie spodobało, że gotów był zostać tam na dłużej. Muszę częściej wykorzystywać ten Krzysiowy pociąg do grabi i zlecać mu sprzątanie przed stajnią.
Idąc dalej szlakiem borówkowych atrakcji, zobaczyliśmy skąd się biorą anioły i niedźwiedzie. Któż by przypuszczał, że znaczący udział ma w tym piła spalinowa...
Zawitaliśmy oczywiście do Szamana, który, jak zawsze, rozstawił swoje stoisko z amuletami i innym rękodziełem. Tym razem Pawełek zakupił u niego łuki dla chłopaków. Jak się okazało po powrocie na lipnickie podwórko, również inne dzieci nabyły taką broń i konieczne było urządzenie turnieju łuczniczego.
Obok Szamana rozłożył swoje stanowisko pracy koszykarz. Michałek chwilę się przyglądał jego pracy, po czym stwierdził, że też chce zrobić koszyk. Jest to niestety bardzo trudne i czasochłonne, więc mimo mojej pomocy, wyrób Michałkowo - mamowy tylko w niewielkim stopniu przypominał dzieła wychodzące spod sprawnych palców doświadczonego wyplatacza.
Było jeszcze mnóstwo innych atrakcji - konkursy rysunkowe dla dzieci, tradycyjne orawskie potrawy (które skończyły się, zanim do nich dotarliśmy), smaki Małopolski i lody, po które staliśmy w dłuuugiej kolejce.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz