Żółtego i Feliksa zabieramy do pracy w terenie co drugi dzień. W dzień "odpoczynkowy" uczą się różnych przydatnych w końskim życiu rzeczy na padoku, myjni czy w stajni. Ale dzisiaj nie będziemy odpoczywać, tylko wybierzemy się na trening terenowy i sprawdzimy jakie nowe umiejętności udało się nabyć członkom menażerii o najkrótszym stażu.
Kucyki, które niedawno zaczęły pracować pod siodłem, kapitalnie chodziły ze mną na spacery, niosąc Michałka i Krzycha na swych grzbietach. Maszerowały sobie równo, nie płosząc się i nie ciągnąc linki, na której, dla bezpieczeństwa dzieci, są cały czas przypięte do mnie. Problem pojawił się, kiedy poszedł z nami Pawełek - koniki były niespokojne, kiedy koło nich przechodził, zatrzymywały się lub przyspieszały znienacka. W związku z tym, Pawełek, podczas pamiętnej kucykowej wyprawy do bacówki, podążał z tyły lub z przodu, aby nie niepokoić koni.
W tym tygodniu mam sporo towarzystwa, które chce nam towarzyszyć w spacerach, więc skorzystałam z tej okazji i stopniowo przyzwyczaiłam Żółtego i Feliksa do towarzystwa innych ludzi. Na tym polu osiągnęliśmy pełny sukces - na ostatnim spacerze kucyki nie zwracały w ogóle uwagi na biegające wokół nich dzieci i dały się nawet potrzymać i poprowadzić kilka kroków mojemu bratu (ale rozglądały się nerwowo za mamą przewodniczką).
Podczas spacerów pracujemy też nad tym, żeby koniki obyły się z różnorodnym podłożem i urozmaiconym terenem. Orawa jest doskonałym miejscem do treningu kondycyjnego zarówno dla dużych koni, jak i dla tych mniejszych.
Po ostatnich opadach deszczu na leśnych drogach zrobiło się błotniście i ślisko, pojawiły się też strumyczki, które poprzednio były całkowicie wysuszone. Żółty i Feliks, które jeszcze dwa tygodnie temu miały opory przed pokonywaniem takich przeszkód terenowych, obecnie radzą sobie z nimi bez mrugnięcia okiem. Potrafią też coraz lepiej utrzymywać równowagę i praktycznie wcale nie wpadają w niekontrolowane poślizgi. Kolejny egzamin zaliczyły wczoraj celująco.:)
Rzadko chodzimy po płaskich przestrzeniach - najczęściej trzeba pokonywać mniej lub bardziej strome wzniesienia, na które najpierw kucyki muszą się wdrapać, a następnie zejść na dół. Podczas ostatniego spaceru zdobyliśmy trzy takie strome górki. Marcin i Natalki dwie sapali znacznie mocniej niż ja, Żółty i Feliks, co znakiem jest nieomylnym, że z naszą kondycją jest również całkiem nieźle. Nie wspominam już nawet o kondycji Michałka i Krzycha, którzy w czasie wspinaczki posilali się drugim śniadaniem i zadyszki na końskich grzbietach nie mieli żadnej.:)
Nie tylko kucyki nabywają codziennie nowe umiejętności; Michałek i Krzyś również uczą się razem ze swoimi rumakami. W lesie muszą samodzielnie sterować konikami, żeby uniknąć bliskich spotkań kolana z drzewem, schylać się pod gałęziami, pochylać do przodu lub tyłu, w zależności od ukształtowania pokonywanego terenu i rozmawiać z Żółtym i Feliksem, tłumacząc im, czego nie powinny się bać i co należy robić w danej sytuacji. Uwielbiam słuchać, kiedy tak przemawiają do swoich koni.
Ponadto dla Michałka zbawienne jest siedzenie w siodle, bo to jedyne miejsce, w którym się nie garbi. Mam nadzieję, że w wyniku intensywnej wakacyjnej hipoterapii nabierze trochę dobrych przyzwyczajeń i w szkole będzie prezentował postawę wyprostowaną, a nie pokurczoną.:)
Kiedy tak sobie wędrujemy, przed naszymi oczami przewijają się widoki, które chwilami zapierają dech w piersiach i pozwalają na chwilę zapomnieć o wszelkich przeciwnościach losu, z którymi trzeba się codziennie zmagać.
Na łąkach zakwitają teraz moje ulubione gladiolusy - mieczyki dachówkowate. W połączeniu z biało - żółtymi odcieniami innych kwiatów, tworzą barwny dywan ciągnący się kilometrami. Zdjęcia są tylko namiastką rzeczywistego piękna. To trzeba zobaczyć w realu!
Na łąkach Michaś i Krzyś poznają nazwy roślin, w lesie drzew i grzybów. A tu kolejna porcja wiedzy - miejsce, w które dwa lata temu uderzył piorun. Skutki widoczne są do dziś - kilkanaście drzew odartych z kory, kilka nadpalonych pni. I dyskusja na temat burzy połączona z wypatrywaniem burzowych chmur na zasnutym szarością niebie. I wreszcie decyzja Krzysia - chodźmy stąd już, bo może jednak jakiś zabłąkany piorun znów tu uderzy, mimo zapewnień mamy, że burzy dzisiaj nie będzie..
Schodzimy zatem do wsi. Kolejna mocniejsza ulewa wita nas między pierwszymi zabudowaniami. A tu jeszcze trzeba zrobić po drodze zakupy. Artykułem pierwszej potrzeby była tym razem miętowa herbatka na pobolewający brzuszek Krzysia.
Przed sklepem kolejny test dla koni - przypięłam je do barierki i patrzyłam jak będą się zachowywać. Oczywiście nie zamierzałam ich zostawić samych z dziećmi, bo to mogłoby się zakończyć nieszczęśliwym wypadkiem. I tak by pewnie było, bo kiedy pan zamykał klapę dostawczego samochodu, Żółty swoją linką zdjął Michałka z Feliksa. Stałam obok, więc w sekundzie opanowałam całe przerażone towarzystwo i nic się nikomu nie stało. Jednak nad reakcjami na różne dziwne sytuacje Żółty z Feliksem muszą jeszcze popracować. Tego egzaminu nie zdały na zadowalającym mnie poziomie.:)
Pozdrawiam KONIARZY :)))
OdpowiedzUsuń-Brzęczymucha
Wzajemnie! Pozdrawiamy Brzęczymuchę!:)
Usuń