Miałam się zabrać za sprzątanie, żeby zacząć i skończyć bez moich małych pomocników, którzy tupiąc nóżkami produkują straszne ilości kurzynek już w trakcie porządków, ale okrutnie mi się nie chciało. Za oknem słoneczko przykryte nieco przez krakowskiego smoka uśmiechało się zachęcająco. Popatzrzyłam na mieszkanie, popatrzyłam za okno, westchnęłam ciężko i poszłam na spacer. Niedaleko - na teren pobliskiego Zakrzówka, gdzie już dawno mnie nogi nie zaniosły.
Pierwszy zagajnik, tuż za "ujotami" stracił już złocisty blask żółci i stał się miodowo - brązowy. Długie cienie kładły się na ścieżce, a ja wypatrywałam próchnilców maczugowatych, które rosły tu zazwyczaj w ilościach sporych. Tym razem nie znalazłam ani jednego. Cóż, taki rok, to nawet próchnilce nie rosną...
Wśród liści odkryłam tylko dwa czernidłaki kołpakowate, z których jeden stracił już kontakt z podłożem, zapewne w wyniku kopnięcia kogoś, kto przechodził tędy wcześniej.
Po przekroczeniu drogi znalazłam się na terenie naszych pierwszych wiosennych grzybobrań. To tu właśnie, każdego roku znajduję najwcześniejsze wiosenne grzybki, które później regularnie odwiedzamy, dokumentując ich wzrost.
Woda w zalewie nie była tak lazurowa jak w dni, kiedy słońce rozświetla ją pełnymi promieniami, ale w zestawieniu z pastelowymi barwami jesiennych drzew i tak wyglądała urokliwie.
Obeszłam sobie zalew dookoła, patrząc jak miasto rozrasta się w zastraszającym tempie, pochłaniając kolejne skrawki zieleni. Ponieważ w lasku było bardzo sucho, skierowałam się w bardziej podmokły, zarośnięty krzaczorami teren, gdzie miałam nadzieję spotkać jakieś grzybki.
I nie omyliłam się - na omszonych gałęziach wyrosły młodziutkie zimówki (płomiennice zimowe), dla których obecne temperatury z porannymi przymrozkami są idealne. Grzybki wybrały sobie do wzrostu miejsca najwilgotniejsze; na stanowiskach bardziej wysuszonych, nie było po nich ani śladu.
Zimówek nie można pomylić z żadnymi innymi grzybkami, bo są bardzo charakterystyczne. Warto spróbować jak smakują, bo sa wyjątkowo delikatne i aromatyczne. I rosną wtedy, kiedy innych grzybów jest niewiele lub nie ma ich wcale.
Oglądałam też uważnie gałęzie dzikiego bzu, żeby nie przegapić jakiegoś listopadowego uszaka, ale niestety, nic nie wyrosło.
Jeszcze ostatni rzut okiem na zalew z drugiej strony i wracam. Z zaplanowanej godziny zrobiły się jak nic dwie i trzeba było już jechać po chłopaków do szkoły. Tyle wyszło z mojego wczorajszego sprzątania.:)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz