Mikołaj krążył wokół Michałka i Krzysia od początku grudnia. Najpierw trafił na ich w szkole, gdzie wręczył im, podobnie jak innym dzieciom ze szkoły, wejściówki na ściankę wspinaczkową. Zamiast się uczyć, cały dzień spędzili na zabawach ruchowych, a w dodatku na miejsce zawiózł ich ekskluzywny autokar, który, jak powiedział Michaś: "był szybszy od twojego auta mamo."
Później Mikołaja spotkał wujek Marcin i musiał dostarczyć chłopakom kolejne upominki, a następnego dnia dorwał ciocię Anię i za jej pośrednictwem przekazał słodkości. W zasadzie to powinno wystarczyć, ale chłopcy czekali z utęsknieniem na prezenty, o które prosili w listach...
W tym roku chcieli wprowadzić nowy zwyczaj, dotychczas u nas w domu niepraktykowany - zostawić poczęstunek dla Mikołaja w postaci ciasteczek, mleka i marchewki. Ten wypasiony posiłek został później zredukowany do czterech landrynek - po jednej za każdy prezent, jaki Mikołaj miał dostarczyć.
Michał miał ponadto powtarzane kilkakrotnie życzenie - żeby Mikołaj nie chował prezentu pod poduszkę, bo to jest już nudne, tylko, żeby się lepiej postarał i schował prezent w innym miejscu. Mikołaj wziął sobie te słowa do serca... A ponieważ zna dobrze Michałka i Krzysia, wiedział też, że przyjście w nocy i zostawienie prezentów na poranek, wpłynęłoby destrukcyjnie na chęć pójścia do szkoły i robienia czegokolwiek poza zabawą. Wiedział również, że w dzień jego imienin chłopcy mają całe popołudnie zajęte treningami, więc nie mieliby kiedy wykorzystać nowych zabawek. Dlatego wybrał najdogodniejszą porę i zjawił się 5 grudnia, kiedy pojechałam po chłopaków do szkoły.
Kiedy przyjechałam po chłopców, nawet się nie przywitali, tylko dopytywali:"Był? Był???" Udawałam, ze nie wiem, o kogo im chodzi i zdziwiona pytałam:"Ale kto? Gdzie? Po co?" "No, jak to kto! Przecież Mikołaj!" - wykrzykiwali, ubierając się wyjątkowo szybko.
Przyjechaliśmy do domu. Chłopcy zdjęli tylko buty i pognali do kuchni, żeby sprawdzić, czy Mikołaj zabrał cukierki. Po chwili rozległ się wrzask:"Wziął! Wziął jednego! Żółtego!" (żółte są najlepsze;)). I popędzili do swoich łóżek, szukać prezentów pod poduszkami... Pierwszy znalazł prezent Michałek i zabrał się za rozpakowanie, a tam jedna gruba książka, druga książka... Mówię zatem: "Pisałeś za tatę list do Mikołaja, to się temu "Mikołaju" wszystko pokręciło i teraz zamiast budować z klocków, będziesz musiał synu czytać." Michaś posmutniał, spakował książki z powrotem do torebki i orzekł, że to na pewno nie dla niego, tylko dla taty Pawełka jest ten prezent.
Krzychu przegalopował na czworakach po swoim łóżku i stwierdził, że nic w nim nie ma.
Dopiero drugie wejście (konieczna była mobilizacja do ponownego szukania w sprawdzonej już miejscówce) przyniosło spodziewane efekty i Krzyś spod kołdry wydobył wielki garnek. Doprawdy nie wiem, jak mu się udało chwilę wcześniej przejść po nim i go nie zauważyć...
Co prawda garnek nie był tak kolorowy, jak w "moim" liście narysował Krzyś, ale dokładnie taki, jak osobiście z Mikołajem uzgodniłam. Pozachwycałam się moim prezentem i zaniosłam go we właściwe dla garów miejsce.
A chłopcy przystąpili do przeszukiwania wszystkich pomieszczeń w mieszkaniu. Właściwie to Krzyś szukał, a Michał kręcił się wokół własnej osi i zachęcał wszystkich (znaczy się mnie i Krzysia) do pomagania mu w poszukiwaniach.
Krzyś, po przetrzepaniu kuchennych szafek zabrał się za demolkę w mojej szafie.
Michaś, na którego huknęłam, żeby wziął się za szukanie, zamiast prezesować klubowi poszukiwaczy, rozejrzał się po łazience.
Prezentów dla dzieci nie było... Chłopcy mieli miny coraz bardziej niewyraźne, a Krzysiowi spłynęła nawet pojedyncza łezka. Przypomniałam im, że sami chcieli, żeby Mikołaj się postarał i dobrze ukrył prezenty. "Ale już nie chcemy!" - zawył Michał.
Wrócili do swojego pokoju. Ponownie przekopali pościel.
Krzyś wytarł swoim ubraniem resztki kurzu spod łóżka.
Nawet na swoich zabałaganionych nieustannie półkach szukali. Prezentów nie było.
Byliśmy już o krok od "otchłani rozpaczy", a buzie układały się do regularnego płaczu. Nie tak to miało być... Ale cóż, Mikołaj nie gamoń i schować prezenty dobrze umie. ;)
Wreszcie Krzyś, naprowadzony na szafę, znalazł swój upominek. Wyjął paczuszki z minifigurkami, o które prosił i stwierdził: "Miały być trzy, a są dwie!" No w mordę jeża! Zamiast się cieszyć, że w ogóle ten prezent znalazł, to jeszcze ma pretensje, że Mikołajowi podstępna konkurencja wykupiła zabawki w sklepie...
Krzychu rozłożył swoje zabawki na biurku i na prośbę brata, poszedł wraz z nim na dalsze poszukiwania.
I całe szczęście, bo gdyby nie Krzyś, Michał nie znalazłby prezentu nawet do rana.
Wpakował się co prawda w całości do szuflady z pościelą, w której mu się całkiem dobrze leżało, ale nie miał już żadnej koncepcji, gdzie jeszcze szukać.
Tymczasem Krzyś wywlókł zza drzwi pakę Michałkową. W żadnym innym miejscu tak duży prezent nie chciał się Mikołajowi zmieścić, więc cały czas stał niemal na widoku... Michaś powiedział Krzysiowi, że go kocha i nawet go wycałował. Takie czułości już dawno im się nie zdarzyły; ostatnio częściej rozmawiają z sobą za pomocą pięści niż buziaków.;)
Dostali, co chcieli. Zaproponowałam, żeby teraz zrobili Mikołajowi dziękczynne laurki, ale udali, ze mnie nie słyszą.
Zaczęła się zabawa.
Kiedy Michał wysypał zawartość paczki na biurko, na jego buzi malował się zachwyt, ujęty w słowach: "Patrz mama! Tyle klocków jeszcze nie miałam! Tu jest jak w fabryce lego!"
I praca w fabryce ruszyła pełną parą. Trwała do czasu, kiedy pogoniłam towarzystwo do spania. Michałek, jak zwykle w środku nocy przyczłapał do mamowego łóżka, ale zamiast wtulić się we mnie i spać, zapytał, czy może iść budować dalej. Spojrzałam na zegar - było wpół do trzeciej. Wytrzymał w łóżku do szóstej. Nie miałam sumienia trzymać go dalej w pościeli, skoro tak bardzo chciał zacząć pracę na poranną zmianę.
Wieczorem okazało się, że na mojej półce jest jeszcze jedna paczuszka. Znalazł ją oczywiście Krzychu. Zajrzał do środka i bez dalszego zainteresowania, stwierdził, że błyskotki to na pewno dla mamy, bo to przecież nic ciekawego.;)
Ja już stara jestem,do mnie 6 nigdy Mikołaj nie przychodził.Tak się miło czytało o waszych poszukiwaniach,tak mi radośnie na serduchu,ściskam całą menażerię
OdpowiedzUsuńEwo! Do mnie przez ładnych parę lat też nie przychodził. Dopiero w tym roku moi chłopcy stwierdzili, że to dlatego, ze nie wysyłam listu - napisali za mnie i popatrz - był.;)
UsuńUściski dla Ciebie.