Dzień przed właściwym świętowaniem do Szczawnicy dojechało Jaworzno, czyli Iwonka i Paweł z Mają i Nelą. Dzieciaki, które bardzo się lubią,miały kolejną okazję do spotkania i wspólnego wędrowania. Na pierwsze wspólne wyjście, mające na celu rozruch i trening spacerowy, wybór padł na Białą Wodę - piękny rezerwat, w którym nie brakuje atrakcji w postaci skałek, płynącego potoku i grzybów, które bardzo lubią to miejsce. Zawsze, kiedy jesteśmy w Szczawnicy, do Białej Wody zaglądamy, więc tradycji stało się zadość.
Na szlaku lekko mżyło, ale na szczytach okalających wąwóz leżał bielutki śnieg. Dzieci z tęsknotą w oczach patrzyły na pobielone górki i kombinowały jak to zrobić, żeby do nich dotrzeć. Tam się idzie cały czas pod górę, więc co krok robi się nieco chłodniej i zamiast deszczu można liczyć na śnieg. Mieli obiecane, że dojdą do miejsc, w których będzie go więcej.
Na razie zadowalali się resztkami mokrego śniegu leżącego na poboczach drogi będącej szlakiem i lepili kulki śniegowe, które lądowały najczęściej w strumieniu.
Droga, od początku rezerwatu obstawiona była pochodniami z płomiennic zimowych. Rosły dosłownie wszędzie - na grubych kłodach, na dorodnych drzewach, na krzakach, na patyczkach. Takie zimówkowe bogactwo w Białej Wodzie było tylko raz - podczas pierwszej wizyty w tym miejscu, dwa lata temu.
Zatrzymałam się przy jednej kępce, później przy drugiej i zaraz okazało się, że całe moje towarzystwo wycieczkowe zniknęło w oddali. Dzieci napędzały tempo, chcąc jak najszybciej dojść do śniegu, więc chcąc zrobić fotki płomiennicom, nie miałam szans nadążyć za nimi.
W jednym miejscu nad potokiem leży cały pień powalonego drzewa. Pozbawiony jest kory i przy padającym deszczu zrobił się bardzo śliski. Porośnięty był pięknymi grupkami płomiennic, które obfociłam tylko z daleka, choć kusiło mnie wejście na tę kłodę. Powstrzymała mnie wizja kąpieli w lodowatej wodzie.
Nie brakowało zresztą obiektów, do których zdecydowanie łatwiej i bezpieczniej można było się dostać. Dla mnie płomiennice zimowe są jednymi z bardziej fotogenicznych grzybków, szczególnie wtedy, kiedy ich kapelutki są mokre i błyszczące, a pojedyncze kropelki zwisają na brzegach.
Stwierdziłam, że nie odpuszczę sobie przyjemności uwieczniania tych wdzięcznych modelek na rzecz biegnięcia za resztą grupy, która pewnie i tak zatrzyma się w miejscu, w którym będzie więcej śniegu.
Płomiennic było do wyboru, do koloru - od dojrzałych owocników w kolorze ciemnego miodu, przez prawdziwie płonące pomarańcze w sile wieku, po bledziutkie maluszki.
Oprócz płomiennic, na gałązkach wierzbowych pojawiły się kisielnice wierzbowe. Nie było ich zbyt wiele, ale parę bursztynowych sztuk udao się wytropić.
Dogoniłam moje towarzyszki i towarzyszy w miejscu, w którym było z pięć centymetrów śniegu, który skutecznie spowolnił ich wędrówkę. Dzieci szalały lepiąc śnieżki i ciskając je w siebie i do płynącej wody.
Parę kroków dalej okazało się, że rezerwat ma nowych mieszkańców - bobry, które pracowicie wycięły kilka drzew i sporo nadrzecznych krzaków. Zbudowały tamę i na potoku powstało całkiem pokaźne rozlewisko. W tych rejonach ślady bobrów widzieliśmy dotychczas tylko nad Dunajcem, ale jak widać tam już mają za mało miejsca i rozpoczęły ekspansję w rejony, w których dotychczas nie zauważyliśmy ich śladów.
Wpatrywałam się w wodę, bo chętnie zobaczyłabym boberka w jego naturalnym środowisku. Dotychczas nigdy mi się to nie udało, chociaż bywam w wielu miejscach, w których są ślady działalności tych stworzeń. Tym razem też się nie udało. Poszliśmy dalej.
W znajomym miejscu czekały na mnie kolejne grzybki - przepiękne uszaki skórnikowate. Rezerwat Biała Woda to jedyne miejsce na trasie moich leśno - górsko - łąkowych wędrówek, w którym mam okazję spotkać ten gatunek.Chociaż w wielu lasach, które odwiedzamy są miejsca idealne, by uszaki skórnikowate tam rosły, nigdzie ich nie ma. W Białej Wodzie mam możliwość dorocznego spotkania z nimi.
Jedna z miejscówek, pierwsza, w której znalazłam te grzyby dwa lata temu, przestała istnieć. To był taki wielki, na wpół wyrwany pniak, zaraz na początku rezerwatu. To tam skierowałam pierwsze kroki, chociaż z daleka było widać, ze miejsce się zmieniło - ziemia była zryta kołami samochodów/traktorów. Pniak został wykarczowany i leżał kilkanaście metrów dalej. Razem z Pawłem obejrzeliśmy go dokładnie ze wszystkich stron, ale oprócz dwóch starych zgliszczaków zwęglonych, nic więcej na nim nie było.
Na szczęście kolejne punkty, w których rosły uszaki skórnikowate, obrodziły obficie.
Można było zrobić przegląd owocników w rozmaitym wieku - od żłobkowych do staruszków.
Najpiękniej prezentowały się owocniki na rosnącym, zywym pniu. Wyglądały jak kwiaty.
Doszliśmy do końca rezerwatu Biała Woda. Tu już było całkiem sporo śniegu. Byłam pewna, ze wszyscy będą zachwyceni perspektywą dalszej wędrówki w zimowych okolicznościach przyrody. Zaproponowałam, żebyśmy podeszli do góry na przełęcz Rozdziele i stamtąd, inną trasą wrócili do Białej Wody.
Mój plan spotkał się niestety z buntem - Paweł z Pawełkiem doszli do wniosku, ze nie mają siły chodzić po górach i właściwie to najchętniej by zalegli i zapadli w sen. Dziewczyny chciały się pobawić na śniegu, ale już wspinanie się na górę ich nie zachwycało. Tylko Miś i Krzyś gotowi byli na kontynuowanie spaceru.
W efekcie dzieci poszalały na śniegu, przemoczyły ubrania i buty, nacieszyły się śniegiem. Zawróciliśmy z połowy wysokości pierwszego wzniesienia. Dzięki temu, ze spacer był krótki, zdążyłam jeszcze wyskoczyć z koszykiem na Jarmutę.:)
Na tym pierwszym podejściu stoi bacówka. Nie była zamknięta, wiec weszliśmy do środka. Jeszcze pachniało dymem z ogniska, a na "ołtarzyku" stał pół-oscypek. Pewnie ostatni, jaki został zrobiony w tym sezonie. Oczywiście wszystko zostało na miejscu i spokojnie czeka na wiosnę.
Na pewno była radość dzieciaków jak zobaczyli śnieg. Bo bez śniegu to co to za zima. Serdecznie pozdrawiam Pawła i jego rodzinę i Pawełka i jego rodzinę. Uściski kochani
OdpowiedzUsuńOj była radość, była! Wyszaleli się konkretnie. A następnego dnia śniegu było jeszcze więcej. Ściskamy Ewciu serdecznie!
Usuń