Jeszcze w niedzielny poranek oglądałam zdjęcia z kurkowymi doniesieniami z czterech stron świata i ślinka mi kapała na widok koszyków, misek i wiaderek wypełnionych kurami. Taką samą reakcję powodowały wysypane na blat stołu żółciutkie grzybki, a zdjęcia z rosnącymi gromadnie kureczkami wywoływały zazdrościę i mocniejsze bicie serca. Niezmiennie kurki pozostają moimi ulubionymi grzybami konsumpcyjnymi i już mi się tęskniło za ich smakiem, a one jakoś nie zamierzały się w moich lasach zameldować, chociaż gdzie indziej rosną już od dawna.
Jakoś w ubiegłym tygodniu udało nam się wypatrzeć małe stadko maluszków, które jeszcze nie nadawały się do zbioru i zostały w lesie. A później długo, długo nic. Żadnych kurek, kurczaków ani nawet kogutów.
A co można było znaleźć w lesie? Przede wszystkim borowiki ceglastopore, które są najwierniejszymi grzybowymi towarzyszami wędrówek po orawskich lasach. W niedzielę przeszłam samotnie ładnych parę kilometrów od Winiarczykówki do Lipnicy i przez dłuższy czas jedynymi napotkanymi grzybami były właśnie one.
Chociaż większość z nich znajdowała się już w stanie zejściowym, to jeszcze całkiem sporo egzemplarzy udało mi się zapakować do koszyka. Te znalezione, nawet te większe i starsze, były wszystkie zdrowe i w pełni nadające się do wegetariańskiej konsumpcji.
Oprócz poćców znalazłam jednego borowika usiatkowanego. Gdyby w ściółce było więcej wilgoci, może usiatki rosłyby gromadniej, ale już jest ponownie sucho i grzyby nie mają łatwo.
Równie samotny był podgrzybek złotawy.
Z gatunków niejadalnych najliczniej występującymi są borowiki żółtopore.
I na koniec tej mojej niedzielnej wędrówki, już bez większego przekonania, zajrzałam w kurkowe młodniki. Widok tysięcy kurek i kurczaków uradował mnie ogromnie. Przystąpiłam do żmudnej pracy segregacji kurkowej ze względu na wzrost. Ponad godzinę zajął mi pozysk.
Taki był efekt, a smak kurkowej zupy - bezcenny. Już nie muszę zazdrościć innym, którym się darzy kurkowo.;)
Następne dwa dni, czyli poniedziałek i wtorek, to penetracja kurkowych lasów. Na jedno z tych wyjść namówiłam moją młodzież, ale jak widać po minach, mogłam sobie darować wyciąganie ich na spacer. Niestety, rok zdalnej nauki zrobił swoje i teraz oni wolą funkcjonować w wirtualnym świecie niż w realu. Choćbym stanęła na głowie i klaskała uszami, chyba musimy po prostu ten etap przetrwać i zaczekać, kiedy nieco im się odmieni spojrzenie na świat.
Oni siedzieli ze zblazowanymi minami, przemieszczając się z miejsca na miejsce, a ja sobie szukałam i zbierałam.
Przez dwa dni takie zbiory kurkowe miałam.:) I oby kurnik już się nie zamykał do końca wakacji co najmniej.
Dostąpiłem tego zaszczytu i dane mi było rozkoszować się porcją zupy kurkowej.Smak to jedno "niebo w gębie" ale sam widok kolorowej, żółto zielonej zupy, gęsto zabielonej śmietaną sprawił, że na am widok pełnego talerza musiałem ścierać ślinę z podłogi. :) :)
OdpowiedzUsuńPawełku, to nie była śmietana, tylko jogurt.:) Tak dietetycznie.
UsuńMam i ja! Ilości zdecydowanie mniejsze, ale na zupę starczyło. Niech Wam się darzy! Pozdrawiam serdecznie- Ewa.
OdpowiedzUsuńSuper, że i u Ciebie wyskoczyły kureczki z kurnika.:) Pozdrawiam grzybowo!
Usuń