Święta, święta i po świętach... A ja patrzę na zdjęcia z wyjazdu świątecznego i z trudem udaje mi się wśród nich wypatrzeć grzyby. I wcale nie dlatego, że grzybów nie szukałam, tylko dlatego, ze znaleźć ich nie mogłam! Nie pamiętam tak kiepskiego grzybowo wyjazdu świątecznego - zawsze coś więcej się trafiło, jeśli nie do gara, to chociaż na kartę w aparacie, a teraz nawet nadrzewniaki unikały spotkania ze mną! Winny wszystkiemu ten bezczelny śnieg, który nie wiadomo czemu zasypał w grudniu moje grzybowe szlaki i to taką warstwą, że ciężko ją było miejscami rozkopywać. W dodatku odebrał mi pomocników, bo przecież jak Michaś z Krzychem zobaczyli to białe i dorwali się do sanek, nie było opcji rozglądania się za grzybami.
Zostałam na placu boju sama. I od pierwszego do ostatniego dnia nie zrezygnowałam z poszukiwań jakichkolwiek śladów grzybowego życia. Z rozrzewnieniem wspominałam ubiegłoroczne świąteczne grzybobrania w Muszynie - przepiękne uszaki z Góry Zamkowej, znaleziska ze szlaku na Wierchomlę czy pozysk z Tylicza. W tym zestawieniu rok obecny prezentuje się nader mizernie...
Uszaki, które rok temu były podstawą muszyńskiego pozysku, wyrosły i teraz, ale w ilościach bardzo skromnych. Tylko nieliczne zamarzły jako młode, dorodne owocniki; większość była już mocno podstarzała.
Pisząc o większości, wcale nie mam na myśli dużych ilości, bo takowych nie było. Praktycznie wszystkie znalezione uszaki są obecne na zdjęciach. Jak sami widzicie, jakość wielu z nich odbiega od norm pozyskowych, a nawet zdjęciowych. To, że je uwieczniłam, świadczy najlepiej o mojej grzybowej desperacji.;)
Na takie starowinki, jak z poniższych fotek, zazwyczaj nawet nie patrzę...
No dobra. Uszaki, uszakami, ale ja nie tylko zimowych jadalniaków poszukiwałam. Rozglądałam się również za innymi grzybasami, ale z nimi też było cieniutko. Jedna jedyna gmatwica chropowata w śnieżnej czapce mikołajowej sie ujawniła.
A tu - idealne miejsce dla wszelkich grzybów nadrzewnych, w szczególności boczniaków - teren nad Popradem, stare drzewa, sporo pniaków po ściętych drzewach. Wszystko zasypane śniegiem. Zostawiłam chłopaków na górce (zjeżdżali na sankach z wału przeciwpowodziowego) i poszłam spenetrować chociaż kawałek terenu. Miejscami śnieg sięgał mi powyżej kostki, więc dość szybko zapełniłam buty śniegiem, który wolniutko, acz systematycznie i skutecznie zamieniał się w wodę.
Nie przejmowałam się tym zupełnie; dzieci przemoknięte, to i ja mogę. W końcu na leżącym, ściętym pniu znalazłam skórnika. Ucieszyłam się na widok tego nadrzewniaka co najmniej tak, jakbym prawdziwka trafiła.;)
Zabrałam się za pnie po ściętych drzewach. Były zasypane śniegiem, a dookoła nich potworzyły się góreczki, wzniesienia, nierówności. Oczy wyobraźni widziały pod tym przykryciem piękne kolonie boczniakowe.
Rozkopałam z dziesięć takich zasypanych śniegiem pniaków, ale boczniaków nie było. Udało mi się za to wygrzebać hubiaki, które spokojnie sobie drzemały pod śniegiem. I nic więcej.
Nieco zniechęcona porzuciłam dalsze rycie w śniegu i poszłam do dzieciaków pojeździć na sankach.
Z tym śniegiem na początku to oczywiście żartowałam, bo jak jest zima, to powinno być zimno i powinien być śnieg. Dzieciaki miały mnóstwo radości z białych świąt, a grzybowe znaleziska postaram się nadrobić w najbliższym czasie.:)
Dorotka ty nie bądź taka pazerna hii,chciałabyś i białe cudowne święta i koszyczek grzybków.Nie ma tak dobrze kochana.Grzybki jeszcze pozyskasz a ze śniegiem to wiesz może być różnie.Chłopaki tacy szczęśliwi i to najważniejsze,uściski
OdpowiedzUsuńPazerniactwo to straszna choroba. Nieuleczalna i pogłębiająca się z czasem.;)
UsuńDla chłopaków ten śnieg był spełnieniem marzeń. Cieszyłam się razem z nimi. Wiem, że grzybków będzie jeszcze dość i trochę, ale mam pewien niedosyt po tym świątecznym wyjeździe.
Ściskamy mocno.:)